Sąd ostateczny

Ciężko wytłumaczyć fenomen serii „Ace Attorney” komuś, kto nigdy nie miał z nią styczności. Tekstowe przygodówki wielu osobom kojarzą się ze spokojnym tempem rozgrywki albo wręcz z nudą,
Ciężko wytłumaczyć fenomen serii „Ace Attorney” komuś, kto nigdy nie miał z nią styczności. Tekstowe przygodówki wielu osobom kojarzą się ze spokojnym tempem rozgrywki albo wręcz z nudą, tymczasem każda z odsłon od pierwszych chwil atakuje dynamiką i emocjami ukrytymi pod charakterystyczną czcionką. Szalone zwroty akcji i pokrętne tłumaczenia świadków są chlebem powszednim sagi, a smaczku dodaje możliwość samodzielnego artykułowania licznych sprzeciwów za sprawą wbudowanego w konsolkę mikrofonu. Do kolejnych części najbardziej przyciągała tu jednak zasupłana, wielowątkowa fabuła. Ale magnes ten ostatnio nieco osłabł.



Wątpiłem w piątego „Feniksa”. Jako fan cyklu ze spiczastowłosym adwokatem wyczekiwałem naturalnie 3DS-owej odsłony, jednak po rozczarowaniu, którym była dla mnie poprzednia część, („Apollo Justice: Ace Attorney”) trudno było mi snuć różowe scenariusze. Nie pomagał w tym również fakt, iż ojciec serii, Shu Takumi, nie nadzorował bezpośrednio produkcji. Spodziewałem się powtórki z rozrywki: solidnej intrygi obudowanej przeciętnymi epizodami wypełniającymi oraz zestawem nowych, tendencyjnych postaci. Jedna z dewiz Wrighta okazała się jednak prorocza: zawsze należy wierzyć w klienta.

Piąta odsłona, podobnie jak poprzedniczka, bierze pod lupę cienie prawniczego świata. Zdewastowana w ataku bombowym sala rozpraw z otwierającego grę śledztwa wielokrotnie powraca tu jako metafora chylącego się ku upadkowi wymiaru sprawiedliwości. Opinia publiczna straciła zaufanie do dotychczasowych mechanizmów, zaś wśród młodych adeptów litery prawa zapanowało przekonanie, że cel uświęca środki. Półlegalne praktyki powoli przejęły władzę nad wydawanymi wyrokami. Sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej, kiedy z niewiadomych względów do zawodu zostaje przywrócony Simon Blackquill – prokurator skazany za morderstwo...

Apollo Justice: Ace Attorney” nie było złą grą, jednak kompletnie nie wykorzystało potencjału płynącego ze zmiany protagonisty. Tytułowy bohater był nieciekawy i istniał jedynie po to, by opowiedzieć o kulisach dramatu Phoeniksa. W dodatku jego asystentka, Trucy Wright, nie była nawet w połowie tak charyzmatyczna, co znana z oryginalnej trylogii Maya. W „Dual Destinies” cała relacja obrońca-asystent zostaje wywrócona do góry nogami. Misternie usnuty wątek główny będziemy zgłębiać nie w pojedynkę, ale aż jako troje adwokatów. Wrightowi i Apollo towarzyszyć będzie rudowłosa Atena Cykes i każdemu z nich przyjdzie zagrać pierwsze skrzypce. Nieustanna roszada ról w rozgrywce równoważy ich rozwój w fabule – efekty tego zabiegu są fantastyczne: Phoenix świetnie sprawdza się w roli mentora, a Apollo zaskakuje bardziej niż kiedykolwiek. Jeżeli chodzi o Atenę, jest to jedna z najlepiej zarysowanych postaci w całej serii. Jej wybuchowy entuzjazm w połączeniu z brakiem doświadczenia skutkuje często komicznymi dialogami, ale posiada ona też głęboko zarysowaną i interesującą przeszłość.

W fabule bardzo ucieszył mnie powrót elementów japońskiej kultury. „Apollo Justice: Ace Attorney” było pierwszą częścią tworzoną z myślą o rynkach poza Krajem Kwitnącej Wiśni i utraciło sporo uroku, próbując zamaskować swój rodowód. Na szczęście „Dual Destinies” uporało się z kompleksami i powraca do korzeni serii: łykniemy tu nieco nieznanej specyficznej terminologii i zetkniemy z legendami opartymi na japońskich tradycjach. Przy tym naprawdę widać, że w tym otoczeniu scenarzyści czują się najswobodniej: nawet sprawy niezwiązane z wątkiem głównym wydają się mniej wymuszone niż ostatnio.

Pozornie „Dual Destinies” nie zmienia nic w strukturze samej rozgrywki: epizody dzielą się tu na etap śledztwa i rozprawy. W trakcie tych pierwszych rozmawiamy ze świadkami, przeszukujemy miejsce zbrodni i próbujemy ustalić przebieg zdarzenia. Znacznie dynamiczniej robi się na sali sądowej, kiedy głównym zadaniem gracza jest wyszukiwanie dziur i nieścisłości w zeznaniach. Na obydwu etapach napotkamy jednak szereg zmian. Większość zdecydowanie zapisuje się na plus, choć obstawiam, że kilka z nich wywoła u niektórych mieszane uczucia. Przykładowo: do tej pory przedmiotów związanych z daną sprawą poszukiwaliśmy dosłownie wszędzie: tło każdej lokacji mogliśmy zanalizować, klikając w dany element na touchscreenie. Tymczasem w „Dual Destinies” ta opcja pojawia się jedynie w wybranych miejscach, a same poszukiwania odbywają się tu w środowisku 3D (rozwiązanie łudząco podobne do tego z „Virtue's Last Reward”). Jako że nie jestem fanem pixel-huntingu, cieszą mnie następstwa tej zmiany: szybsze tempo akcji i bardziej skondensowana narracja. Z kolei ukłonem w stronę niedzielnych graczy jest nowa zakładka z notatkami – forma solucji dla etapów śledztwa, która oszczędzi frustracji niecierpliwym. Analogiczną rolę w trakcie rozpraw pełnią konsultacje z asystentem: trzykrotny błąd popełniony na etapie zeznań odblokowuje wskazówkę od towarzysza. Korzystanie z tych funkcji jest opcjonalne, a sam odradzam wybieranie drogi na skróty. Mimo skomplikowania fabuły jest to jedna z prostszych (bardziej logicznych?) odsłon.

Metody wyciągania informacji są w „Phoenix Wright: Ace Attorney - Dual Destinies” podobne jak w każdej poprzedniej części. Większość świadków ma coś do ukrycia, a motywy zatajania faktów bywają najróżniejsze. W trakcie składania zeznań zmuszeni jesteśmy skojarzyć trefną wypowiedź z fragmentem materiału dowodowego, który podważa jej wiarygodność (bezpodstawne wniesienie sprzeciwu skutkuje karą dla obrony). Poza standardowym przesłuchaniem wraca też sporo gadżetów z serii; Magatama Wrighta pozwala łamać psyche-locki (wewnętrzne blokady, powstrzymujące przed wyznaniem prawdy), a z użyciem bransolety Apolla wchodzimy w swoisty bullet-time, w którym punktujemy tiki nerwowe pojawiające się u danej osoby przy wypowiadaniu kłamstw. Atena również nie zawitała do serii z pustymi rękoma: w trakcie śledzenia zeznania odnotowuje nietypowe odchylenia w barwie głosu świadczące o tuszowaniu faktów (w tym celu korzysta z urządzenia o mało odkrywczej nazwie Widget). Sama aktywacja powyższych „power-upów” została nieco uproszczona: gra umożliwia nam użycie danego gadżetu jedynie wtedy, gdy jest on faktycznie potrzebny.

Podejrzewałem, że skoro poziom trudności został nieco obniżony, to czas gry drastycznie spadnie. Szczęśliwie, moje obawy okazały się nietrafione: ukończenie nowego „Feniksa” zajmie w miarę wprawnemu użytkownikowi języka angielskiego ponad 30 godzin. To naprawdę świetny wynik, zwłaszcza że sprawy spoza nurtu wątku głównego wypadają naprawdę dobrze. Twórcy zadbali również, by poszczególne etapy ukończonej już przygody były dostępne na wyciągnięcie ręki: nie tylko wprowadzili wygodny podział epizodów na checkpointy, ale umieścili też w menu głównym dział galerii. Po dokonaniu finałowego zapisu znajdziemy tam zarówno wszelkie grafiki 2D, jak i cut-scenki z gry.

Znaczącym aspektem z punktu widzenia dynamiki serii jest oprawa audio. W porównaniu do poprzednich odsłon „Dual Destinies” jest nieco bardziej odtwórcze. Większość ścieżki dźwiękowej stanowią nowe kompozycje, jednak znalazło się miejsce dla kilku znanych motywów (oczywiście zaaranżowanych na nowo). Na szczęście kompozytorom nie zabrakło inwencji i wszystkie brzmią odpowiednio świeżo. Prawdziwy popis dali jednak przy nowych kawałkach – nie pamiętam, żeby któraś odsłona tak szybko przekonała mnie do swojej oprawy audio. W zasadzie, jedyne, czego brakuje muzyce do ideału, to obecność orkiestry. Użyte syntezatory nie należą do najlepszych i bywa, że niektóre instrumenty brzmią rażąco sztucznie. Nie zmienia to jednak faktu, że większość nowych utworów jest piekielnie chwytliwa. Oprawie muzycznej wtórują znakomicie nagrane odgłosy. Występują najliczniej w historii cyklu i naprawdę trudno im cokolwiek zarzucić.

Fantastycznie prezentują się zmiany na polu oprawy wideo. Prawnicza seria nigdy nie słynęła z przesadnie urokliwej grafiki, jednak implementacja trzeciego wymiaru okazała się strzałem w dziesiątkę. „Dual Destinies” wygląda olśniewająco: tekstury pokrywające modele są zadziwiająco ostre, a wyraźnie zaznaczone krawędzie potęgują wrażenie wprawionej w ruch ilustracji. Plansze, między którymi się przemieszczamy, stanowią z kolei zręczny miks środowiska 3D z dwuwymiarowymi obiektami. Obydwie grupy zostały połączone z zegarmistrzowską precyzją i niewiele jest miejsc, które zdradzają sprytne oszustwo. Tła kipią od ruchomych detali, a złudzenie trójwymiarowego otoczenia potęguje efekt stereoskopowego 3D. „Dual Destinies” to jedna z najpiękniejszych gier na 3DS-ie i nie zdziwiłbym się, gdyby Capcom miał w planach wydanie wersji HD na smartfony – w odpowiedniej rozdzielczości nowy „Feniks” wyglądałby zjawiskowo.

Żywiołowe reakcje świadków to nieodłączny element tej serii i można było mieć wątpliwości, czy twórcy uchwycą ich specyfikę w płynniejszej formie, jaką jest animacja 3D. Muszę przyznać, że nie tylko udało im się sprostać moim oczekiwaniom, ale też znacznie je przekroczyli. Zachowania postaci to w nowym „Ace Attorney” prawdziwa magia. Śmiałe wykorzystanie kamery 3D czy niesamowicie szczegółowa i bawiąca do łez mimika nie wpłynęły negatywnie na charakterystyczny styl animacji. Co więcej, Capcom zdecydował się na wprowadzone do opowieści przerywników anime (warto wspomnieć, że wspierają stereoskopowy trójwymiar). Jakość rysunku nie jest może przesadnie wysoka, jednak scenki cieszą oko i zwiększają różnorodność w narracji.

Dual Destinies” powinno znaleźć się na celowniku każdego posiadacza 3DS-a. To fantastycznie napisana i fascynująca przygoda z prześliczną grafiką, chwytliwą muzyką i całą gamą usprawnień. Fani być może będą narzekać na obniżenie poziomu trudności, ale nawet to nie powinno przesłonić walorów nowego „Feniksa”. Tym bardziej że zadbano o obecność kilku lubianych postaci z poprzednich odsłon cyklu. Na szczęście dla nowych graczy przeszłość każdej z nich jest pokrótce wyjaśniona, zaś intryga rzadko kiedy powraca do wydarzeń z wcześniejszych „Ace Attorney”. To świetna okazja, by osoby nieobeznane z prawniczą sagą łyknęły jej bakcyla.

Z niekłamaną przyjemnością stwierdzam, że cykl, który w ostatnich latach stracił nieco ze swojego pierwotnego impetu, odrodził się niczym (nomen-omen) Feniks z popiołów. Jest to zdecydowanie najbardziej dopracowana gra z tego uniwersum. Wisienką na torcie jest natomiast jej cena, znacznie niższa niż w przypadku reszty nowych tytułów na 3DS-ie. Co prawda zakupu możemy dokonać jedynie za pośrednictwem e-shopu (pudełka ustawią na półkach jedynie gracze w Japonii), jednak niski koszt na poły z wysoką jakością wykonania powinien udobruchać największych malkontentów. „Dual Destinies” jest warte każdej złotówki – śmiało stawiam je na podium serii tuż obok niesamowitego „Trials and Tribulations”.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones